Od kilku tygodniu rozmaite prestiżowe uniwersytety zachodnie zaczęły publikować artykuły na temat zbawiennego w skutkach pomysłu tworzenia sztucznych chmur. Ma to być remedium dla naszych bolączek w postaci globalnego ocieplenia i wielkich huraganów, których miałoby wręcz nie być dzięki geoinżynierii. Teraz jednak z zachodnimi sławami w polemikę weszli uczeni rosyjscy.
Przypomnijmy, że generalnie plan tworzenia sztucznych chmur zakładał rozpylanie wody morskiej tak, aby pokrywać duże obszary nad morzem. To miało dać odpowiednio dużo długo utrzymujących się smug, które dałyby początek Stratocumulusom. Generalnie proces ten widzimy na co dzień nad naszymi głowami. To, o czym mówią naukowcy właściwie już się odbywa a Rosjanie uznali to za pomysł na broń klimatyczną.
Według rosyjskich naukowców chmury stworzone w taki sposób mogą skutkować słonym deszczem, który spali wszystkie rośliny w całej okolicy. Nikt przecież nie będzie pilnował utworzonych chmur, zatem mogą one wywierać wpływ na rolnictwo generując lokalne zniszczenia plonów.
Przeciwnicy geoinżynierii uważają, że technologia ta ma na celu wykorzystanie militarne i dzięki odpowiedniemu "zasiewowi" chmur można na przykład zalewać całe miasta. Aż chciałoby się dać przykład zalanego ostatnio Pekinu, ale na działanie broni klimatycznej w tym wypadku nie ma dowodów.
Za to wiadomo, że Rosjanie wiedzą, co mówią, gdy twierdzą, że możliwe jest wpływanie na wzorce pogodowe. Gdy w 1986 roku doszło do katastrofy w Czarnobylu, Rosjanie poprzez rozsiewanie aerozoli wpłynęli na to gdzie skierowała się chmura radioaktywna. Starano się oddalić zagrożenie od Moskwy, ale ceną za to było sprowokowanie opadu w rejonie Gomel.
Rosjanie wpłynęli wtedy świadomie na ruch chmur, po prostu zastosowali w praktyce teorie naukowe i odnieśli sukces.
Rosjanie wpłynęli wtedy świadomie na ruch chmur, po prostu zastosowali w praktyce teorie naukowe i odnieśli sukces.
Zachodni naukowcy proponowali, aby specjalne statki z armatkami po prostu pompowały wodę morską rozpylając ją za sobą. Rosjanie szydzą z tego pomysłu nazywając go nonsensem. Najbardziej wydajne armatki są w stanie pompować wodę tworząc areozole na wysokości do 3 kilometrów a to nie wystarczy, żeby stworzyć długo utrzymujące się formacje chmur. Oczywiste staje się, że aerozole muszą być rozpylane przynajmniej na wysokości 10 kilometrów.
Pomysł ze statkami promuje amerykański fizyk Robert Wood i aż trudno powiedzieć, czy jest on po prostu naiwny, popełnił błąd w obliczeniach, czy też po prostu do głowy mu nie przyszło, żeby do siania chmur najlepiej użyć i tak latających już samolotów.
Poza tym jeden z rosyjskich ekologów, Władimir Chuprov, stwierdził, że efekt chłodzenia poprzez chmury jest krótkotrwały, co dobrze ilustruje erupcja wulkanu Pinatubo z 1991. Na Filipinach doszło wtedy do emisji popiołu na tyle poważnej, że powierzchniowo pył pokryłby aż 125 tysięcy kilometrów kwadratowych. To tyle, co cała Grecja. Rzeczywiście erupcja Pinatubo schłodziła klimat o pół stopnia, ale potem procesy prowadzące do ocieplenia wręcz przyspieszyły.
Zachodni naukowcy od zawsze snuli plany pokrywania Ziemi pasami w celu odbijania promieniowania słonecznego. Nikt jednak nie policzył dokładnie, jakie koszty dla środowiska płynęłyby z masowego stosowania takiej technologii i według Rosjan możliwe jest pojawienie się jakiś skutków ubocznych. Najbardziej jednak niepokoi możliwość wykorzystania geoinżynierii w celu siania terroru, jako broni klimatycznej.